Moje wielkie brazylijskie wesele - Pousada Kumaki
Nasze polsko- brazylijskie love story zaczęło się kilka lat temu, kiedy podróżowałam po Brazylii. Rozwijało się stopniowo, niespiesznie. A kiedy w końcu wybuchło, wybuchło na dobre (i na złe). Przeprowadziłam się do Brazylii, mieszkaliśmy przez jakiś czas w stolicy, tam się pobraliśmy. Niestety, dystans i inne okoliczności sprawiły, że ani na naszym ślubie, ani na naszym weselu, nie było nikogo spośród mojej rodziny czy przyjaciół z Polski.
Kiedy zaszłam w ciążę, podjęliśmy decyzję o przeprowadzce do Polski. O "polskim" weselu rozmawialiśmy od czasu do czasu, ale ciąża, a potem pierwsze miesiące z Małym Gringo skutecznie odsuwały ten temat.
Aż po kilku miesiącach Mały Gringo przestał się w nocy budzić na mleczko (co nie znaczy, że przesypiał całe noce, co to, to nie), a my powoli zaczęliśmy wracać do świata żywych. Wróciliśmy do rozmów o weselu, o pierwszych urodzinach Małego Gringo, o przyjeździe kilku osób z rodziny Pappy Gringa. Postanowiliśmy, że połączymy wszystko razem i zorganizujemy uroczystość weselno- urodzinową dla wszystkich bliskich, którzy nie mieli jeszcze szansy tańczyć na naszym weselu.
Rozpoczęłam przygotowania. Wstępna lista gości, oczekiwania co do ceny i terminu, muzyka... Z prostej imprezy zrobiło się niełatwe przedsięwzięcie. Tym bardziej, że znalezienie czegoś na konkretną czerwcową sobotę, na tylko 4 miesiące wprzód powoli wyglądało na niewykonalne. Na szczęście było nas niewiele, ok. 50 osób, i dzięki temu udało nam się znaleźć niewielkie, ale klimatyczne i szczególne miejsce - Pousada Kumaki - brazylijską restaurację tuż pod Gdańskiem.
Pousada jest zbudowana na kształt stodoły. Dwie z czterech ścian są prawie całkowicie przeszkolne, dając wgląd na przepiękne patio i maneż dla koni. Na jednej z krótszych ścian znajduje się ogromny grill do brazylijskiego churrasco oraz piec do pizzy. Wnętrze jest proste, nienachalne, sielskie, ale przy tym nowoczesne. Przy długim barze możemy zamówić wypaloną osobiście przez szefa kuchni Andre Vieira Barboza kawę Vieira Cafe, zerknąć na aktualnie dostępne ciasta. Menu restauracji zmienia się sezonowo, i choć ceny są raczej z tych wyższych, Pappa Gringo mówi, że tak dobrego steku jak w Kumakach nie jadł nigdzie w Polsce.
Na otwartym patio wieczorem pali się rozgrzewające ognisko, a tuż za nim znajduje się plac zabaw, na którym dzieciaki mogą trochę odpocząć od sztywnego siedzenia przy stole.
Podczas wstępnych rozmów z Panią Anią z Kumaków na temat organizacji wesela, pojawiło się kilka ważnych kwestii. Maksymalna liczba osób - 55. Ograniczenie co do głośności muzyki związane z bliskością stajni, brak możliwości ustawienia DJ'a. Pani Ania opowiedziała nam jednak o zespole Cafe y Son, który grywa u nich cyklicznie latynoamerykańskie rytmy. Skontkaktowaliśmy się z Andresem z tego zespołu i umówiliśmy się na spotkanie.
Przed samym weselem w Kumakach byliśmy 3 razy, z czego 2 na degustację potraw. Z Panią Anią wymieniłyśmy wiele maili, dopracowując szczegóły wydarzenia. Ustawienie stołów, godziny imprezy, kolejność potraw w menu, napoje, etc. Pani Ania była naprawdę bardzo pomocna i sprawnie odpowiadała na nasze zapytania.
Układanie menu brazylijskiego dla polskiej publiczności trochę trwało, tym bardziej, że każdy z nas miał swoje oczekiwania co do smaków i potraw, które powinny się na naszym weselu pojawić. Jakiś czas zajęła nam też decyzja o tym, jak na sali rozstawić stoły, tak żeby zapewnić miejsce do tańca, ale i nie usmażyć gości przy gorącym grillu ;)
Ucztę rozpoczęliśmy od zupy "canja de galinha"- rosołu z ryżem i kolendrą. Nie byliśmy do niego przekonani na początku, rosół z ryżem? A jednak, po spróbowaniu okazało się, że połączony jeszcze z kolendrą, stanowi naprawdę przepyszną zupę. Kolendra stanowi zresztą dość popularne zioło w Brazylii.
A potem zaczęła się uczta... Na wielkim, otwartym grillu piekły się różnego rodzaju mięsa, w tym wołowe steki, "picanha" - dolne krzyżowe wołu, czy kurze serca. Kelnerzy chodzili z opieczonymi mięsami ułożonymi na "szpadach" i proponowali po kolei każdemu kolejną porcję. W ten sposób podaje się także mięsa w brazylijskich churrascariach. Do tego pojawiły się smażone banany, tradycyjna drobno krojona sałatka z papryki i pomidorów "vinagrete", pao de queijo, coxinhas, pastel czy pieczony ananas.
W okolicy grilla stał też nasz "open bar", stół na którym wystawiliśmy przywiezioną przez rodzinę Pappy Gringa Cachacę, pokrojone limonki, cukier (CAIPIRINHA obowiązkowo!), oraz całą baterię innych alkoholi i lodu. Wszystko przywieźliśmy do Kumaków dzień wcześniej, dzięki czemu trunki były dobrze schłodzone.
Za dodatkową opłatą można zamówić obsługę baru przez szefa kuchni Andre, który przygotowywałby dla gości drinki. My uznaliśmy, że nasi goście sami będą decydować co i z czym zmieszać.
W czasie churrasco w okolicy grilla rozstawił się Andres i Cafe y Son, i powoli rozpoczęli granie. Latino rytmy powoli wypełniały salę.
Po mięsiwach, na stoły wjechały ciasta. My zdecydowaliśmy się na bezę Pavlova, tartę cytrynową i creme brulee, do tego dowieźliśmy też własny tort weselny.
Wieczorem na stół ponownie wjechały słone przekąski, a następnie jeszcze pizza. Jedzenia było jednak tak dużo, że mało kto miał już miejsce na pizzę, zamówiliśmy ich więc już tylko kilka. Dla spróbowania poprosiliśmy także o przygotowanie słodkiej pizzy, jakiej w Polsce się nie serwuje - z mlekiem skondensowanym i bananem. Nie cieszyła się powodzeniem, ale na pewno była swego rodzaju brazylijską ciekawostką.
W tym czasie Andres i Cafe y Son skończyli już grać, a w tle leciała ułożona przez Pappę Gringa playlista z hiciorami.
Po północy zapakowaliśmy śpiącego (Andre użyczył nam swojego małego biura, wstawiliśmy tam łóżeczko turystyczne, w którym Mały Gringo o dziwo spał jak nigdy) już Małego Gringa do auta i pojechaliśmy do domu. Zabraliśmy ze sobą pudełka ze wszystkim, czego nie udało się zjeść naszym gościom, dzięki czemu całą niedzielę zajadaliśmy się jeszcze brazylijskimi przysmakami.
Było świetnie. Bawiliśmy się naprawdę dobrze, a Kumaki się spisały.
Czy było coś nie tak? Pewnie. Jedna łazienka nie działała, może kelnerzy powinni częściej wymieniać talerze, menu wydrukowane przez Kumaki było niekompletne... Ale poza tym?
Poza tym... Nasi goście do dzisiaj wspominają kurze serca, coxinhas czy bezę Pavlova. Jak chodzi o jedzenie- było naprawdę przepysznie, i absolutnie nie mogę się do niczego przyczepić. Degustacje potraw dużo dały, Kumaki sprawnie dopasowały się do naszych gustów.
Sala była rzeczywiście przestronna, goście mogli też swobodnie poruszać się po dość sporym terenie, nie czuło się więc w żaden sposób ciasnoty czy gorąca od grilla (był to czerwiec, a pogoda nam dopisała). Dzieciaki mogły szaleć na placu zabaw, oglądać zwierzęta. Latino hiciory w wykonaniu Cafe y Son też dodały smaczku i goście mogli się przy nich naprawdę pobawić.
Wniosek? Jeżeli szukacie miejsca na imprezę, a nie planujecie hucznych zabaw do rana i głośnej muzyki, a zależy wam na dobrym i nietuzinkowym jedzeniu, przyjemnej atmosferze i ciekawym wystroju- Kumaki są dla was. Jeśli znacie kuchnię brazylijską, i jeśli jej nie znacie to tym bardziej. Gorąco polecamy!
Strona Pousada Kumaki
Pousada Kumaki na Facebooku
Strona Pousada Kumaki
Pousada Kumaki na Facebooku
Mogę zapytać co dokładnie musiało być przygotowane z Waszej strony aby stworzyć własny "bar"? Co zapewniła restauracja? Chodzi mi o takie rzeczy jak lód (zwykły bądź kruszony), shakery czy moździerz do limonki :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Magda
W zasadzie wszystko :) lód przywieźliśmy ze stacji niedaleko, alkohole czy dodatki też wszystko my. Możliwe, że uda się coś dogadać, bo skoro jest możliwość zatrudnienia Andre jako barmana, to na pewno posiadają wszystkie akcesoria. Udanej imprezy!
Usuń