Recife - autobusowe przygody i muzealne kraty
23/09/2014 Recife
Dzień muzealny. Muzeum Stanu Pernambuco, Muzeum Człowieka z Nordeste (Północnego wschodu), Casa da Cultura (Dom Kultury), Mercado de Sao Jose.
Ale żeby zrobić cokolwiek, należy się tam przemieścić. Autobusem.
Autobusem! Autobus równa się przygoda. Autobus równa się nieznane. Autobus równa się szaleństwo. Może nie w Europie, ale w Brazylii zamiast na drogie parki rozrywki, lepiej wydać parę reali na autobus. Zabawa, niespodzianka i emocje - porównywalne. I gwarantowane.
Google po raz któryś mi pomógł, ale i przy okazji po raz któryś też wyprowadził mnie w pole. Podczas przemierzania Brazylii Google maps stało się moim podstawowym sposobem na zdobywanie informacji o środkach transportu. Niestety, nie zawsze aktualne są rozkłady (aktualny rozkład jazdy autobusów w Brazylii jest, może poza południem kraju, gdzie panuje "niemiecki ordnung", czymś na kształt Yeti. Podobno istnieje, ale nikt go nie widział), a także same układy ulic. Google potrafi więc "wsadzić" w autobus, który od dawna nie jeździ, nie jeździ już tą trasą, bądź kazać wsiąść na przystanku, którego nie ma. Potrafi też dobrać połączenia w sposób niezwykle nieefektywny, ale kogo w Brazylii interesuje czas. Czekanie jest naturalnym elementem brazylijskiej rzeczywistości.
Autobus (onibus), który Google wybrał dla mnie tego ranka aby dowieźć mnie do Muzeum Człowieka z Nordeste jeździ raz na 2h. Poprzedni odjechał chwilę przed moim dotarciem na przystanek, ale google upiera się żeby wsiąść właśnie w ten. Za 2 godziny. Przez 40 minut stałam na przystanku łudząc się, że nadjeżdżający autobus to właśnie ten, to na pewno już ten...
Przystanku. Może trochę za dużo powiedziane. Wąskiej betonowej wysepce oddzielające 3 główne pasy jezdni od 2 "pobocznych". Stoi tu mała wiata, ale jej funkcja ogranicza się do przeciwsłonecznej, i to tylko dla paru wybrańców, którzy się pod nią mieszczą. Żadnej rozpiski autobusów, rozkładu, planu trasy. Można oczywiście zapytać kierowcy dokąd jedzie, lub sprzedawcy biletów, który znajduje się tuż za kierowcą w każdym pojeździe. Ale z mojego doświadczenia nawet oni nie do końca wiedzą na czym to wszystko polega, czasami wręcz którędy i dokąd właściwie jedzie ten ich autobus.
Najtańsze autobusy jak do tej pory widziałam w stolicy, w Brasilii. Było to ok 1,5-2 BRL, ale ceny wahają się w zależności od przewoźnika. W Rio płaciłam średnio 3-3,5 BRL, tutaj cena wyniosła 2,15 BRL (och, naprawdę źle wydałem Pani resztę?). Metro w Rio kosztowało 3,50 za przejazd, w Recife 1,60 BRL. Ale metro to raczej raczkujący pomysł (poza Sao Paulo!), coś jak w Warszawie. Krótkie pojedyncze linie. W Rio metro jest w tej chwili rozciągane aż do przyszłej wioski olimpijskiej, ale nadal stanowi ułamek całego transportu miejskiego. Większość mieszkańców Rio, Brasilii i Recife skazani są na zatłoczone i stojące w wiecznych korkach autobusy.
Pogodziłam się z faktem, że trasa wybrana przez Google nie będzie dzisiaj moją trasą. Widocznie niepisany jest mi człowiek z Nordeste. Wsiadłam w pierwszy autobus, który jechał mniej więcej w kierunku Muzeum Stanu Pernambuco, najwyżej przejdę resztę dystansu. I tak zmarnowałam już wystarczająco dużo czasu stojąc w upalnym, piekącym słońcu czekając na coś co może nigdy nie nastąpić.
Udało się. Dojechałam, wysiadłam, doszłam. Tyle, że...
Budynek wyglądał na zamknięty i opustoszały. Żadnych plakatów, znaków, tablic informacyjnych. Zamknięta brama, zamknięte drzwi. Cicho, pusto, głucho.
Ale przecież po ponad 2 bezsensownych godzinach nie mogę tak po prostu dać za wygraną. Może chociaż obejrzę go z każdej strony...
Na tyłach znajdował się wjazd, brama z budką strażniczą. Jezdnia była rozkopana, widać było miejsca, gdzie przy budynku i naokoło prowadzone są roboty. Spytałam siedzącego w budce strażnika, czy wie coś na temat muzeum.
"Owszem. To tutaj. Tam przejdzie Pani na wprost, potem minie schody, potem skręci w lewo, i za tamtą ścianą jest wejście."
Więc jest otwarte? "Otwarte."
Sukces!
W środku przywitały mnie 2 młode dziewczyny. Jak już zostawiłam swój plecak w recepcji (nigdzie mnie z nim nie wpuszczają), jedna z nich spytała czy może mi pomóc w zwiedzaniu. Nie bardzo wiedziałam na czym polega pomoc w zwiedzaniu, ale oczywiście przytaknęłam.
Przez najbliższą godzinę opowiadała mi o historii Pernambuco, historii Brazylii. O wojnach kolonialnych między Portugalczykami i Holendrami. Trochę o niewolnictwie, kilka słów o "spirytyzmie", religii Condomble, która staje się ostatnimi czasy bardziej widoczna i powszechna w tej części kraju. Żywe, pełne tańca i muzyki ceremonie, kontakty z duchami, kolorowe całonocne rytuały.
Dowiedziałam się od niej mnóstwa rzeczy, ale wniosek z tych opowiadań jest tylko jeden- "mszy" Condomble i dźwięków maracatu trzeba doświadczyć samemu, nie da się o tym opowiedzieć. Nie da się tego zrozumieć fizycznie (lub raczej duchowo) nie będąc świadkiem ceremonii. Czuję, że chciałabym pójść, zobaczyć, spróbować zrozumieć, ale został mi jeszcze jeden dzień w Recife. Nie ma szans, może w Salvadorze.
Postanowiłam, że nie odpuszczę człowieka z Nordeste. Po małej autobusowej przygodzie i 3 różnym osobom, które mnie do niego pokierowały - udało mi się trafić. Przyznam, że po takiej przeprawie oczekiwałam czegoś więcej. "Człowiek" mocno mnie rozczarował. Wystawa jest niewielka, a większość rzeczy wytłumaczyły mi już dziewczyny "ze stanu Pernambuco". Godzina drogi w jedną stronę, a potem pół godziny zwiedzania. Słaba proporcja.
Może za dużo tam europejskich wtrętów. Ceramika z Francji, garki z Włoch, broń z Anglii. Europę mam w Europie. Tutaj oczekiwałam historii Indian, kultury niewolników, opowieści o zakazanych religiach. Mało, po łebkach i niespecjalnie atrakcyjnie.
***
Wróciłam do centrum. Weszłam na Mercado de Sao Jose, jeden ze sławniejszych rynków/ hal targowych w Recife. Można tam kupić absolutnie wszystko. Dziś nie jest to już jedynie hala, rynek rozrósł się na okoliczne ulice i uliczki, zajmując tereny przyległe w promieniu przynajmniej pół kilometra. Czułam się tam niczym na Jarmarku Dominikańskim w Gdańsku. Tyle, że Gdańsk urządza jarmark przez parę tygodni w ciągu roku, Mercado Sao Jose działa ciągle. Codziennie, od poniedziałku do piątku masy ludzi przetaczają się przez wąskie, ciasne uliczki, w poszukiwaniu najtańszych legginsów, pilotów do telewizorów, obudów do telefonów. Szaleństwo kolorów, tkanin, pamiątek, słodyczy, owoców. Baterie, akcesoria do łazienek, kuchni, zabawki. Wszystko. Wszyyyyystko. Czułam się tam nie do końca bezpiecznie, kilka razy odważyłam się na chwilę wyciągnąć aparat. Pieniędzy nie.
Urzekły mnie piramidki. Piramidki z owoców. Piramidki z nerkowca, pomarańczy, winogron. Ile jabłek sobie pani życzy, Minha Senhora? Dzisiaj tylko jedną piramidkę.
Łatwiej było wejść w środek tego mrowiska, niż z niego wyjść. Na każdym kroku ktoś zaczepia, zaprasza, nagabuje. Do tego wszędzie ludzie, zgiełk i hałas. Nie zapuszczałabym się tam po zmroku.
***
Stamtąd ruszyłam do Casa da Cultura. Kolejne nudne muzeum?
Nic z tych rzeczy. Casa da Cultura to stare więzienie. Zbudowane na planie krzyża w drugiej połowie XIXw., zostało w latach '80 XX wieku przekształcone w centrum kulturalne, skupiające miejscowych artystów i rzemieślników.
Skrzydła składają się z 3 dość wysokich pięter z wewnętrznym dziedzińcem i galeriami wzdłuż cel. Cel. Dosłownie. Pokoiki w których znajdują się małe sklepiki opisane są zgodnie z historycznym przeznaczeniem - Cela 103, Cela 213.
Na parterze znajdują się głównie sklepy z pamiątkami, wyrobami z drewna i orzecha kokosowego (nie miąższu- skorupy orzecha), koronki, a także cała masa innego turystycznego badziewia - breloczki do kluczy, figurki, magnesiki.
Na piętrach znajdują się studia graficzne, biura projektowe, atelier artystyczne, siedziby organizacji promujących kulturę i sztukę. Mniej więcej po środku każdego skrzydła znajdują się łazienki, do których można się dostać dopiero po otwarciu krat.
***
Głównym problemem ze wszystkimi muzeami w Brazylii jest język. Rzadko kiedy pojawiają się opisy/ napisy w jakimkolwiek innym języku niż portugalski. Praktycznie w ogóle nie zauważyłam dwujęzycznych wystaw. Ale Brazylia się zmienia. Powoli zauważa, że turyści spoza kraju też mogą zostawić u nich pieniądze, i może warto o nich zadbać... Dlatego masowo zaczynają uczyć się angielskiego, otwierać się na zagranicę. Myślę, że Mundial dość dobrze im to uświadomił, a po igrzyskach w 2016 Brazylia stanie się powoli turystyczną mekką dla Amerykanów i Europejczyków.
Komentarze
Prześlij komentarz