"Banany w rytmie samby, Elżbieta Reis." Polka na brazylijskim lądzie w 1940r. - część I

W 1991 roku Wydawnictwo Watra wydało niewielką książeczkę pt.: "Banany w rytmie samby. Kuchnia brazylijska". Książkę napisała Elżbieta Reis, Polka, która w 1940 roku uciekła do Brazylii. Od jakiegoś czasu polowałam na tą książeczkę, wreszcie udało mi się ją zakupić w ubiegłym tygodniu na Allegro za śmieszne pieniądze (2zł).


Jesteśmy przyzwyczajeni do książek kucharskich pełnych ogromnych, kolorowych zdjęć. Od samego oglądania w zasadzie cieknie już ślinka. Mamy w domu wiele książek kucharskich. Im mniej zdjęć - tym niestety rzadziej do nich sięgam.

"Banany..." zdjęć nie mają. Kiedy pierwszy raz wzięłam ją do ręki, w pośpiechu pomyślałam: "oj, chyba trafi na półkę...". Kilka razy ją przewertowałam, zerknęłam na parę przepisów, odkładałam na bok. Aż wczoraj, trochę z nudów, trochę odruchowo, przeczytałam kilka pierwszych zdań. A potem jeszcze kilka, i jeszcze kilka. Wieczorem omawiałam już z wypiekami z Pappą Gringa ciekawostki dotyczące Brazylii .

Pani Elżbieta trafiła do Brazylii na statku, dopłynęła do Rio de Janeiro w 1940r. Jedną z pierwszych jej "kulinarnych" przygód było przyglądanie się, jak na głównej, rozżarzonej od słońca ulicy Rio, grupka studentów przygotowywała sobie jajecznicę... Ot, studenckie dowcipy.
Autorka wypija potem szybkie "cafezinho", jak to nazywa "kawą- groszkiem". Malutkim "espresso" powiedzielibyśmy dziś, na które Brazylijczyk zawsze znajdzie czas. I zanim jeszcze dowiemy się czegokolwiek o przygodach Pani Elżbiety z kuchnią brazylijską, dowiadujemy się przy okazji trochę więcej o mentalności Brazylijczyków. Autorka przytacza następującą anegdotkę związaną z tradycją picia cafezinho:
"Na cmentarzu przy grobie mężczyzny spotykają się żona i kochanka. Kochanka otoczona jest gromadką dzieci zmarłego. Płacząca wdowa zaskoczona jest tym faktem. Mąż prowadził się bez zarzutu, zawsze był w domu poza godzinami pracy. Podchodzi do opłakującej nieboszczyka kobiety i pyta jak to możliwe, kiedy on się z panią spotykał? A czas na cafezinho, to co? – odpowiada kochanka…"
Cóż, reputację to Brazylijczycy mieli już wyrobioną za czasów II WŚ...

Pani Elżbieta zamieszkała w Sao Francisco, miejscowością pod Rio de Janeiro, do której z Rio najłatwiej było dostać się promem. Objęła prowadzenie kuchni w pensjonacie dla Polaków uciekających z Europy. W Rio mieszkali wtedy m.in. Lechoń czy Tuwim, spędzali w pensjonacie całe popołudnia. Dlaczego? Pani Elżbieta "wabiła" Polaków schabowym z ziemniakami. To interesujące, że już w 1940 r. schabowy z puree uchodził za "marzenie statystycznego Polaka". Ziemniaki w Brazylii były jednak wówczas rarytasem, tak jak i np. sprzedawane na SZTUKI wiśnie. Będąc na obfitującym w przeróżne warzywa i owoce targu w Rio, przy pierwszych zakupach Pani Elżbieta postanowiła zrezygnować z warzyw, żeby budżet mógł na ten dzień udźwignąć "egzotyczne" ziemniaki.

W tamtych czasach autorka nie musiała kupować owoców na targu w Rio. Owoce "przychodziły" pod pensjonat. W samo południe dało się słyszeć ryk osła. Sam, bez sprzedawcy, stał codziennie przed bramą. Na koszach z owocami wypisana była cena, a opłatę pobierał "tragarz" do sakiewki zawieszonej na szyi. Kiedy osiołek uznał, że transakcja dobiegła końca - ruszał dalej sprzedawać owoce. Jak pisze pani Elżbieta, właściciel osła przez ten czas "popijał piwo w barze za rogiem"...

Jak chodzi o siłę roboczą... W kuchni Pani Elżbiety pracowały cztery "czarne jak heban" (autorka pisze, że wówczas mówiło się czarne jak telefon!) około 15-letnie "Murzyneczki". Z targu autorka wracała natomiast w towarzystwie "Murzynków, niosących moje zakupy w wielkich koszach na głowie". Kiedy "Murzynków" było za mało, można było dobrać jeszcze jednego i ruszyć z nimi do domu.
Niewolnictwo zostało oficjalnie i ostatecznie zniesione w Brazylii 1888, czyli niewiele ponad 50 lat wcześniej. Trudno nie odnieść wrażenia, że te 50 lat to zdecydowanie za mało, aby sytuacja ciemnoskórych Brazylijczyków znacząco się poprawiła. Choć według Pappy Gringa, i 130 lat to zdecydowanie za mało, bo potomkowie niewolników sprowadzonych z Afryki do dzisiaj odczuwają jeszcze piętno i konsekwencje setek lat niewolnictwa...

Pani Elżbieta zafascynowała nas swoimi przygodami. Mały Gringo na razie nie pozwoli mi na szybkie dokończenie książki (kucharskiej!), ale czyta się ją z wielką przyjemnością. Polecam, jeśli jesteście zainteresowani historią Brazylii i jej kuchnią.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Małżeństwo z Brazylijczykiem w Brazylii - procedury

Bezpieczna podróż po Brazylii

Moje wielkie brazylijskie wesele - Pousada Kumaki