Frevo, Tinder i Khal Drogo. Jeden dzień z nieznajomym w brazylijskiej Wenecji.

Siedząc w barze w Recife, zwanym brazylijską Wenecją, zrobiłam coś, czego nie zrobiłam nigdy w Polsce. Odpaliłam Tinder'a.


Recife, Boa Viagem

Paragraf dla tych co nie wiedzą co to Tinder. Ja nie wiedziałam jeszcze w sierpniu 2014 r. Tinder to aplikacja, która wyszukuje osoby znajdujące się w naszym sąsiedztwie. Można jej "zadać" dystans- "Wyszukaj osoby w promieniu 2 km, 16km, 100km". Poza odległością, można ustawić także preferowany wiek i płeć. Tinder przeszukuje swoje zasoby i pokazuje osoby spełniające podane kryteria. Następnie daje wybór: serducho jeżeli osoba nam się podoba, X jeżeli nie. Gdy dwie osoby wzajemnie oznaczą się jako "serducho", aplikacja mówi: "You've got a match!/ Masz parę" i pozwala na chat z tą osobą i wgląd w kilka zdjęć i ogólny profil. A potem... a potem to już zależy od chemii. 

Po raz pierwszy usłyszałam o Tinder'ze w Campinas. Używał jej znajomy Raquel, Marco. Marco kochał wszystkich. Nigdy nie wciskał krzyżyka. Nawet nie patrzył na zdjęcia. Twierdził, że jeżeli będzie "match" - wtedy się zastanowi. Spytałam go, czy był już na jakichś Tinder- randkach. 
"Owszem, chyba trzech."
"I jak?"
"E, beznadzieja".
Ale nadzieja była, bo serducha wciskał bardzo energicznie. 

***

Siedziałam w barze popijając Original. Uruchomiłam aplikację. 
Poproszę o młodzieńca 25-35 lat, oddalonego ode mnie maksymalnie 2 km. 
Po obejrzeniu kilku zdjęć dość szybko ustaliłam kilka podstawowych, dodatkowych reguł. Wciskałam serducho tylko jeżeli potencjalny absztyfikant mi się podobał, oraz:
- nie był w okularach słonecznych 
- nie był na basenie
- nie miał gołej klaty
- nie był w pubie lub imprezie z browarem w ręku.

O dziwo, nie tak łatwo o takie okazy w Recife, przynajmniej nie w Boa Viagem. 

Po dobrych kilkunastu minutach przeglądania zostałam z 2 czy 3 "match'ami". Jeden był zajęty tego i następnego dnia, drugi coś tam, trzeci miał tego wieczora próbę swojego zespołu, na którą gorąco zapraszał. "I nie martw się, po próbie odwiozę Cię do domu".

Był ciekawy, całkiem przyjemnie się chatowało, ale nie miałam odwagi. Zabrakło we mnie szaleństwa. 

Zaproponowałam więc, abyśmy spotkali się jutro. Miałam cały dzień do wykorzystania, może mógłby pokazać mi w Recife jakieś interesujące miejsca?

Wprawdzie następnego dnia był czwartek i 30-letni człowiek teoretycznie powinien być wtedy w pracy, ale Bruno był: perkusistą, organizatorem event'ów muzycznych, zawodnikiem Muay Thai, nauczycielem muzyki i pewnie czymś tam jeszcze. Ale cokolwiek to było - nie zajmowało mu czwartków. Ku memu zaskoczeniu, z dużą ochotą zgodził się na spędzenie dnia na oprowadzaniu mnie po mieście. 
Jak zastanowiłam się po powrocie, spośród ludzi, których spotkałam w drodze- bardzo niewielu pracowało na etacie. Z większością około- trzydziestolatków można było bez problemu umówić się w środku dnia, dowolnego roboczego dnia tygodnia. Co robią w takim razie? Bruno- muzyka, Sebastian- nauczyciel angielskiego i hiszpańskiego, Liane - scenografia filmowa, Marina - akuszerka, Kim- staż w NGO, Luciane- była księgowa rozkręcająca własną knajpę, Ramon- DJ, Caio- były prawnik rozkręcający z rodziną firmę przewozów autobusowych. I TAK DALEJ. Z boku patrząc naprawdę wygląda na to, że nikt tam specjalnie nie pracuje.


Umówiliśmy się o 10 rano przy budce z kokosami przy Parque Dona Lindu (śladami Niemeyer'a). Nawet po ostrym Tinder'owym sicie, nadal do końca nie wiedziałam jak mój "match" wygląda. Małe zdjęcia w telefonie, nie do końca ostre, do tego całe to fotoszopowe kłamstwo. Miałam tylko ogólne pojęcie o tym, kto będzie moim przewodnikiem. 
Miałam obawy. Miałam w sobie polską ostrożność, która krzyczała "to może być gwałciciel i morderca, oszalałaś?!". Ale miałam też beztroską ciekawość, mówiącą spokojnym głosem "nie martw się, to jest przygoda twojego życia! odkrywaj! próbuj! szalej!". Dla jako takiego świętego spokoju napisałam przyjaciółce z Londynu o swoich planach. Zostawiłam jej facebook'owy i telefoniczny namiar na Bruna, z dopiskiem - "jeżeli nie odezwę się wieczorem- możesz zacząć się martwić." Tym magicznym zdaniem uciszyłam w sobie wszelkie wątpliwości i ruszyłam na spotkanie z nieznajomym.


Recife, Boa Viagem, Budka ze świeżymi kokosami

Wymieniliśmy się "znakami szczególnymi". 
"Niebieska spódnica". 
"Czerwona koszulka". 

Oczywiście jak to Poleczka, byłam za wcześnie. Nie za wiele, ale jednak. A on, jak to Brazylijczyk- spóźniony. Miałam więc mnóstwo czasu na wyczekiwanie, wypatrywanie i panikowanie. Nagle co drugi przechodzący obok mnie mężczyzna miał koszulkę w kolorze zbliżonym do czerwonego. Co jeden to... więcej wykrzykników.

"Jezu, nie ten."
"O matko, tylko nie ten!"
"Hilfe, jak ja się z tego wyłgam!!!???"
"Nossa Senhora, pomocy!!!!!!"

Jakieś 15 min po czasie w końcu pojawił się ON. Mój Tinder-match. Bruno. Prawie 2 m wzrostu, szerokie barki, ciemne włosy, orzechowa skóra, broda (wszyscy tu mają brody. wszyscy). Mój własny Khal Drogo na jeden dzień.  

Z jakiegoś powodu poczułam, że mogę oddać mu pełną kontrolę, pełną decyzyjność. Po raz pierwszy od wielu dni nie musiałam myśleć. Kombinować. Analizować. Czy to dobry autobus, czy to dobry kierunek, gdzie i kiedy wysiąść, dokąd jadę, co zaraz zrobię, czy jestem tu totalnie bezpieczna. Może byłam po prostu zmęczona, ale z chęcią i łatwością poddałam się i pozwoliłam się prowadzić.

Pojechaliśmy w okolice Marco Zero, do Paco do Frevo, muzeum Frevo. 
Paco do Frevo



Recife, Marco Zero

Frevo to styl taneczno- muzyczny wywodzący się z Pernambuco. W 2012 został ogłoszony przez UNESCO "niematerialnym dziedzictwej kulturowym". Jest niezwykle żywiołowy, skoczny, dynamiczny. Ruchy, kroki taneczne, wywodzą się m.in. z capoeiry, która w tym regionie jest niezwykle popularna, ale bazują też w dużym stopniu na improwizacji. Jego początki datowane są na koniec XIX w., ale pierwsza oficjalna wzmianka pojawiła się w gazetach w 1907 r. przy okazji raportowania o karnawałowym szaleństwie*.
* wg napotkanych przeze mnie Brazylijczyków karnawał w Rio to turystyczna, plastikowa nuda. Prawdziwa magia dzieje się w Recife i Olindzie, które podczas karnawału zamieniają się w nieujarzmione stado radosnych Brazylijczyków. My znamy Rio, sambodromy i pióropusze. Recife może i nie ma sambodromu, ale ma Frevo. A wg niektórych, zwłaszcza tych z Pernambuco, to właśnie Frevo stworzyło Rio i jego karnawałową sławę. 


Samo muzeum zawiera niekończące się zbiory materiałów wszelkiego rodzaju na temat historii frevo. Są wzmianki prasowe, filmy, wywiady, zdjęcia, elementy tradycyjnych strojów. Jest kolorowo, radośnie i przaśnie. Żółto-czerwono-zielono-niebieskie parasolki kręcą się wraz tancerzami, za którymi nie sposób nadążyć. Są występy na żywo, jest szkoła muzyki i tańca. 

A ja trafiłam tam z muzykiem. Który o frevo wiedział wszystko.

Po frevo poszliśmy na obiad. Opowiedział mi trochę o tamtejszej kuchni. O carne de Sol, mięsie suszonym na słońcu. O bolo de rolo, zwiniętej w cieniutkim słodkim cieście goiabadzie. O tapiocas, plackach wywodzących się jeszcze z kultur indiańskich, zrobionych z manioku, wypełnionych czym dusza zapragnie - np. mlekiem skondensowanym, bananem i serem.  O caldo de sururu, aromatycznej zupie z małży. O quibebe, kremie z dyni, tradycyjnym dodatku do mięs i ryb. 
/zdjęcia z kulinarnych ekscesów standardowo wysyłałam już do Rafaela

Caldo de Sururu
Arroz com feijao, carne de sol i quibebe

Było jakoś po 15. Kończyć dzień, zwiedzać dalej, co robić? Tak fantastycznie nam się rozmawiało, zupełnie nie chcieliśmy kończyć tego spotkania. Bruno zaproponował więc kolejne muzeum- Cais do Sertão.
Cais do Sertao

 Recife, Patio przed Cais de Sertao

 Recife, Cais de Sertao

Sertão jest półpustynnym regionem Brazylii, znajdującym się na terenie m.in. stanów Pernambuco (Recife) oraz Bahia (Salvador). Wiele brazylijskich "westernów" toczy się właśnie na terenie wiecznie zagrożonego suszą i niedostępnego Sertão. Życie na Sertão toczy się własnym, sennym rytmem, będąc jednocześnie codzienną walką o przetrwanie.

I tu kolejne zaskoczenie. Cais do Sertão to nie kolejne nudne muzeum. Przez jego środek przepływa rzeka, same ekspozycje są w dużej większości interaktywnymi platformami zabaw. Opowiadają historie ludzi, rodzin, zwierząt, snują w zabawny sposób opowieść o codziennej walce o przetrwanie w ekstremalnie trudnych warunkach. Ukazują niezwykłą i bogatą kulturę regionu- rzeźby, literaturę, muzykę

No właśnie. Muzykę. 

Połowa górnego piętra przeznaczona jest na Karaoke Sertanejo. Wzdłuż galerii znajdują się przeszklone boxy, w których można nagrać swoją wersję przebojów z Sertão, a potem zmiksować,zgrać i zabrać do domu. Tuż przy nich znajduje się podłużna sala z niskim stołem, wypełnionym po brzegi przeróżnymi instrumentami -  są trójkąty, są bębny, jest akordeon. I cała masa innych, których nawet nie umiem nazwać. 

Ale nazwać umiał je mój Khal Drogo. Umiał też na każdym z nich zagrać i odrobinę mnie przyuczyć. Spędziliśmy tam mnóstwo czasu, nagraliśmy ze 3 piosenki, których musiałam nauczyć się na miejscu. Nie było to wybitnie trudne, a on pięknie mnie prowadził. Bez niego nie byłabym w stanie skorzystać z większości atrakcji, nie dowiedziałabym się tak wiele o Pernambuco, o Sertão, o Frevo. Bez niego ten dzień byłby tylko kolejnym suchym faktem. 


 Recife,  Cais de Sertao

Po wyjściu z Cais do Sertão usiedliśmy nad wodą przy Marco Zero. Moja głowa pękała od całego dnia przetwarzania informacji z języku portugalskim, przeszliśmy na angielski. Opowiedział mi, o tym jak ciężko być nauczycielem. Dzieciaki, które mu się trafiały były naprawdę wredne. Opowiedział mi o zespołach, w których gra i o tym jak chcieliby zatrząść muzycznym światkiem Pernambuco.  
O swoich planach na podbój Europy...

Bruno wymarzył sobie stypendium na akademii muzycznej w Europie. Bruno całe życie mieszka w Pernambuco, najniższa temperatura jakiej doświadczyło jego ciało to PLUS 10 stopni Celsjusza. Akademie, na których udało mu się znaleźć możliwość studiowania są w Finlandii i Norwegii. Że zacytuję klasyka: "Sabe de nada inocente". Znaczy się drogi Khalu Drogo, Jon Snow wiedział więcej. Zwłaszcza o śniegu. 
Ale życzyłam mu powodzenia. Różnica kilkudziesięciu stopni nie powinna przecież zabijać marzeń, prawda?

I znowu, bez żadnego rozmyślania o tym w jaki autobus wsiąść, jak dojechać do domu, sunęłam za nim, pozwalałam by mnie prowadził. Jechaliśmy przecież razem, do Boa Viagem. 

Była już prawie 20h. Umówiliśmy się jeszcze na kolację o 21, w tym samym barze, w którym dzień wcześniej wciskałam serduszka poszukując przewodnika. Zjedliśmy coxinhas, wypiliśmy parę małych piw, strzeliliśmy shot'a z cachacy. Już nie przechodziłam na portugalski, nie miałam siły. Opowiadaliśmy sobie historie, śmialiśmy się do rozpuku. O 1 w nocy odprowadził mnie pod mój wynajmowany dom (niecałe 100m od baru). 

Podziękowałam za cudowny dzień. Mocno mnie przytulił. Pożegnaliśmy się. 

O 7 rano wstałam, spakowałam plecak i poleciałam do Salvadoru. 

***

Tinder sprawił, że ten dzień stał się wyjątkowy, nabrał kolorytu i smaku. Khal Bruno okazał się bardzo interesującym młodzieńcem, który pokazał mi Recife, jakiego sama nie dałabym rady odkryć. Być może miałam dużo szczęścia. Być może. A być może też, że Brazylijczycy są otwarci i po prostu, tak zwyczajnie, fantastyczni? Teza wysoce prawdopodobna, ale wymaga dalszych badań i obserwacji. Sprawdzam dalej. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Małżeństwo z Brazylijczykiem w Brazylii - procedury

Bezpieczna podróż po Brazylii

Moje wielkie brazylijskie wesele - Pousada Kumaki