Jesień w Brasilii. Mój pierwszy prawdziwy deszcz. You know nothing Jon Rain.

Brazylia jest tak ogromnym i niezwykłym krajem, że w tym samym momencie może przechodzić zarówno okres suszy i potopów. 

W całym kraju prawie 1/5 ludności cierpiała na początku roku z powodu suszy. Dużo się na ten temat mówi, Brazylijczycy są oburzeni, że w tak wielkim i zabieganym mieście jak Sao Paulo może nie być wody. Jednocześnie moi profesorowie na UnB tłumaczą, że w Sampie (Sampa - Sao Paulo) nie chodzi o to, że w ogóle nie pada. Bo pada. Ale nie ma wystarczająco wiele zbiorników wodnych, które mogłyby zapobiec sytuacjom związanym z okresami suszy. Wiele głosów jest z kolei przeciwnych ich budowaniu, jako zbytniej ingerencji w środowisko naturalne. Sporo mówi się o ograniczeniu konsumpcji wody, co mogłoby zdaniem niektórych uzdrowić sytuację. Trudno jednak oczekiwać, że bez edukacji i sporych nakładów finansowych na nagłośnienie problemu, Brazylijczycy nagle przestaną "wylewać wodę za kołnierz". Nie zmieni to też sposobu wykorzystania wody w celach przemysłowych i technologicznych, które przez wiele lat były traktowane priorytetowo przez brazylijskie rządy.
Falta de água já afeta 46 milhões de brasileiros // Brak wody dotknął już 46 milionów Brazylijczyków // O Globo
Crise Hídrica? Que crise? Não existe nenhuma crise hídrica! // Kryzys wodny? Jaki kryzys? Nie ma żadnego wodengo kryzysu! // Dener Giovanini

W tym samym czasie w Campo Grande, Grande Recife i innych miejscach z powodu ulewnych deszczów, woda zalewa ulice, domy i supermarkety. 
Deszcze w Bataypora // Diario Digital
Szkody w Distrito Federal // O Globo
Ulewne deszcze i wichury w Santa Catarinie // G1

Marzec w Brasilii to pora piekącego słońca i ulewnego deszczu. Bollywoodzki hit "Czasem słońce, czasem deszcz" mógłby być spokojnie kręcony tutaj na przełomie lata i jesieni.  
Brasilia znajduje się w strefie klimatu tropikalnego, przeplatanego okresami suszy. Od maja do sierpnia można na palcach jednej ręki policzyć dni, kiedy występują opady. Miasto staje się wtedy pustynnym potworem pochłaniającym błyskawicznie każdą kroplę wody. 

Ale od października do marca deszcz jest ciągle. Pada prawie codziennie, i pada ulewnie. Burze, grzmoty, pioruny. Nie ma, że delikatny, ciepły, letni deszcz. Nie. Ściana wody. Przez pół godziny. Albo przez dwie. A potem natychmiast słońce. Nic nie było! I tak samo znienacka potem znowu ulewa. 

***
Brasilia, 12 marca, godz. 12. Pół godziny później miasto pogrąża się w strugach deszczu. 
I płynie tak do późnego wieczora.

12 marca 

Po raz pierwszy sama wracałam z UnB. Trochę się stresowałam. Dwa autobusy do złapania, ogarnięcie rozkładów i tras autobusów to wyższa szkoła jazdy w Brazylii. Wiedza tajemna dostępna tylko dla wybranych. 

W strugach deszczu udało mi się dotrzeć na przystanek. Podjechał autobus. Masa studencka ruszyła w kierunku przednich drzwi. Nie byłam pewna czy ten autobus rzeczywiście jedzie w kierunku wszechdworca "Rodoviarii". Spytałam stojące w pobliżu dziewczę, czy na pewno. Na pewno. W trakcie tej krótkiej pogawędki masa studencka zapełniła autobus prawie do ostatniego centymetra. Znalazły się dla nas 2 miejsca na schodach przy kierowcy. Niespecjalnie wygodnie, ale jedziemy. 

Autobus rusza. W środku jest parno, duszno i pełno. Kobieta siedząca przy kierowcy co chwilę osuwa się na krześle i prawie mdleje. Stojąca obok niej dziewczyna wachluje ją koszulką. Próbuje otworzyć okno, ale deszcz szybko weryfikuje ten pomysł. Skupia się więc na wachlowaniu. Nikt więcej nie reaguje. 

Jedziemy powoli, deszcz nie przestaje padać. Co rusz słychać szum rozjeżdżanych głębokich kałuż. Zwalniamy. W środku robi się gorąco i wilgotno nie do zniesienia. Wszystkie szyby, łącznie z przednią, od środka parują, od zewnątrz spływają strugami deszczu. Wycieraczki przesuwają się zbyt wolno, żeby usunąć krople wody. Kierowca co chwilę łapie za niewielką szmatkę i przeciera szybę. Bardziej pro forma, bo milisekundę później szyba pokrywa się warstwą wilgoci i znowu nic nie widać.  

W pewnym momencie stajemy. Mija minuta. Dwie. Pięć. Przed nami na 3-pasmowej jezdni 50-metrowa brunatna kałuża. Kierowca kontynuuje obsesyjne i bezcelowe przecieranie szyby. Między jednym a drugim przetarciem siedzi wpatrzony w wielką wodę rozpościerającą się przed nami. 

Zbliża się jeep. Powoli przejeżdża podtopiony odcinek jezdni. Po chwili jest już na drugiej stronie samotnie mknąc w kierunku Eixo Monumental, Osi Monumentalnej. Za nim rusza kolejny śmiałek. Za nim kolejni. Pojedynczo, niespiesznie, pojazdy ruszają. Ruszamy i my. 

Przeciskając się i rozpychając wdrapuję się o schodek wyżej i podciągam moją letnią kwiecistą sukienkę. Chwilę później moje poprzednie kilka centymetrów kwadratowych schodów ginie pod czerwonobrunatną wodą. 

Po prawej stronie mijamy tunel, w którym stoją dwie do zanurzone w wodzie na przynajmniej półtora metra ciężarówki. 

Chciałabym wysiąść przystanek przed rodoviarią, na wysokości katedry. Niestety, nie jestem w stanie przecisnąć się do poborcy opłat (cobrador). Tak więc mimo tego, że stoję tuż przy drzwiach - nie mogę wysiąść. Ten jeden przystanek pokonujemy w jakieś 10 min. Miasto stoi. 

Wysiadam na rodoviarii i ruszam pieszo w kierunku katedry. Moja kwiecista letnia sukienka i różowo- turkusowe havaianas co chwilę nurkują w głębinach niezbadanych kałuż i spontanicznie tworzących się strumieni. W każdym z nich może być dziura, na każdym odcinku mogę się poślizgnąć i przejechać wzdłuż jezdni. Każdy krok wydaje się być zagrożeniem życia. Zwłaszcza, że część drogi muszę pokonać przechodząc przez wielopasmowe jezdnie. Nie, większość z nich nie posiada przejść dla pieszych. No bo kto chodzi po mieście w takim deszczu???



Havaianas. Brazylijska wersja kaloszy. 

10 minut i 500 m później cała mokra staję pod ministerialnym budynkiem, w którym pracuje Rafael i czekam na niego. Schodzi na dół, oddaje mi swoją sportową bluzę adidasa, daje mi kartonową paczkę i prosi abym zabrała ją do domu. 

W mokrej kwiecistej sukience, japonkach, czarnej bluzie, z pudłem pod pachą i parasolem w ręce staję na przystanku. Czekam. 

Czekam. 

Czekam. 

Mija pół godziny, żaden autobus w kierunku Vila Planalto nie podjeżdża. Tektura, z której zrobiona jest paczka powoli zaczyna rozmakać. Ciągle pada. Pada. Pada. Pada.

Woda spływa już od wnętrza parasola. Nie ma ucieczki.

W głowie przechodzę kolejne stadia załamania.

Autobus zaraz przyjedzie. 
Dlaczego autobus nie przyjeżdża? Na pewno zaraz przyjedzie. 
Dlaczego autobus nadal nie przyjeżdża? Musi, musi zaraz przyjechać!
Do cholery, to jest tak blisko, dlaczego nie mogę iść na piechotę?
Jest mi tak zimno, gdzie jest ten walony autobus?
Niemożliwe, to niemożliwe, przecież musi przyjechać.
Ok, poczekam jeszcze chwilkę, na pewno zaraz przyjedzie. 
Zaraz, jeszcze momencik.
GDZIE ON JEST? 
Nigdy nie przyjedzie. Nigdy nie przyjedzie. Zostanę tu do końca świata. 
AUUUUTOOOOOBUUUUUSSSSSSSSSSS, PROOOOOOOOSZĘĘĘĘĘĘĘĘĘ
Nie? Nie? NO TO NIE!
No dobra, jeszcze 5 min. Jak nie przyjedzie za 5 minut to... too.... toooooooooo.... to nie wiem co!
Niech będzie 10 minut, ale wtedy już musi przyjechać. 
MUSI!

Po prawie godzinie czekania daję za wygraną. Karton rozpada mi się niemal w rękach. Spływając wszelkim deszczem wchodzę do ministerstwa. Mówię na recepcji dokąd chcę iść. Czekając na znaczek "visitante" stoję w przemoczonych ciuchach i czuję na sobie umartwione, współczujące spojrzenia. 
Apanhou chuva, neh? (Zlało Panią, co?)
...

Weszłam do windy. Wysiadłam na szóstym piętrze. Około godziny 19 budynek jest już prawie pusty. Strażniczka zerknęła na mnie badawczo, ale nie skomentowała. 

Stanęłam w drzwiach pokoju, w którym Rafael i jego koledzy z pracy ogarniają prezydenckie IT- sprawy. Byłam mokra, zła, było mi zimno, łzy spływały mi po policzkach mieszając się z deszczem kapiących z moich włosów. 

Opowiedziałam mu o tym, że miasto stoi. W deszczu i w samochodach. Że autobusy nie jeżdżą. Jego paczka prawie rozpadła mu się rękach. Spojrzał na mnie z mieszanką rozbawienia i współczucia. 
"Twój pierwszy prawdziwy deszcz"
Tak. Oni wiedzą tu co to prawdziwy deszcz.

Usiadłam na krzesełku czekając aż skończy pracę. Trzęsłam się z zimna. Mokra kwiecista sukienka kleiła się do ciała. Dostałam czekoladkę. Potem jeszcze dwie. Ale zimno nie mijało. 

Poprosiłam go o skarpetki. Miał na sobie pełne buty, przecież przeżyje bez skarpetek. Spojrzał na mnie unosząc brwi.
"Really"?

Rili, rili. Umieram z zimna. Rili miało drugie dno. Tego dnia skarpetki pochodziły z różnych szuflad.


Po jakimś czasie skończył pracę, jego przyjaciel podjechał po nas pod budynek. Wsiedliśmy do windy, wyszliśmy w recepcji. Mokra Polka- włoszka w letniej sukience, czarnej bluzie adidasa, dwóch różnych skarpetkach i havaiansach. Myślę, że zrobiłam wrażenie. Nikt tak nie zadaje szyku jak przemoknięta do suchej nitki Poleczka. 

***

Nauczyłam się tego dnia bardzo wiele. Mała torebka w Brasilii nie wystarczy. Najlepiej mieć na sobie pełne buty, a havaianas zabrać ze sobą. Do (koniecznie) pojemnego plecaka należy spakować parasol, bluzę, kurtkę, krem i okulary przeciwsłoneczne. 
I czekoladkę. Obowiązkowo. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Małżeństwo z Brazylijczykiem w Brazylii - procedury

Bezpieczna podróż po Brazylii

Moje wielkie brazylijskie wesele - Pousada Kumaki