Książkowa Wieża Babel
Prowadzimy ostatnio z Pappą Gringa trudne rozmowy o językach. Pappa Gringo na obcej ziemi tęskni odrobinę za swoim językiem, ale... Angielski wydaje mu się ważniejszy. Chciałby jak najszybciej zasiąść z Małym Gringiem przed ekranem i obejrzeć Króla Lwa w oryginale, no albo przynajmniej Mulan albo Alladyna.
Zaczęliśmy myszkować w książkach, bo zanim Mały Gringo rozsiądzie się z Pappą przed telewizowem, to jeszcze trochę czasu minie. Mały Gringo raczej nie lubi fischer-price' owskich zabawek, może są za pstrokate, zbyt plastikowe. Natomiast książeczki... Książeczki wchodzą jak ciepłe bułeczki, nawet jeżeli największą frajdę póki co sprawia mu przewracanie stron i pukanie w książkę.
Na początku mieliśmy kilka czarno- białych książeczek dla niemowlaków (piszą na nich 3 miesiące+, i rzeczywiście mniej więcej wtedy Mały Gringo zaczął się nimi interesować), w których były rysunki zwierząt, owoców i warzyw, przedmiotów, które maluch teoretycznie mógłby znać (smoczek!). Potem przeszliśmy na kolorowe, z krótkimi historyjkami, z grubymi tekturowymi stronami, takimi jak "Owieczka szuka przyjaciół". Mały Gringo lubi się w nie wsłuchiwać, głównie ze względu na "pipipipipipi", "kokokokokokoko", albo "mumumumumumu", które i Pappa i Mamma Gringa z entuzjazmem powtarzają robiąc przy tym masę głupich min.
Od super fajnego wujka z Reichu dostaliśmy też książeczkową obracankę o kolorach Wydawnictwa Wilga. Na początku było troszkę niepewności czy sobie tych małych paluszków nie zakleszczy, gdy zielony kotek zmieni się w czerwonego kotka, ale szybko okazało się, że nie. Obracanka natomiast potrafiła mu zająć dobre 10 min świetnej zabawy (miau miau, hu hu, fru fru itd. ;). Bardzo trafiony prezent :D
Pewnego dnia Babcia Gringa kupiła mu "Krótkowzroczną żyrafę" wydawnictwa Zielona Sowa. Trochę na wyrost jeśli chodzi o wiek, no i strony wcale nie były grube i tekturowe (idealne do pukania), ale... Ale Mały Gringo się zakochał. Przepiękne, duże ilustracje, cudne kolory i zróżnicowana wielkość czcionki (czego Mały Gringo jeszcze nie rozumie, ale widzi, że coś się zmienia). Żyrafa, która nie chciała nosić okularów nawet wtedy, kiedy potykała się, wpadała do rzeki i robiła sobie wszelkiego rodzaju krzywdę, stała się naszym codziennym punktem dnia. Czasami codziennymi punktami, bo niekiedy przerabiamy "Żyrafę" kilka razy dziennie. Z tym samym entuzjazmem. A ona dalej nie chce założyć okularów.
I Pappa Gringo tak trochę żartem rzucił, że moglibyśmy mu czytać te same książki w dwóch językach. W związku z czym Mamma Gringa wskoczyła na Allegro i pomyszkowała w ofertach i za 8 zł + wysyłka znalazła w antykwariacie wersję angielską. Gdy czytaliśmy ją po raz pierwszy po angielsku, było tak jakoś... dziwnie, inaczej, nieswojo. Mały Gringo też jakby wyczuwał naszą niepewność bo co i rusz zerkał na nas i wiercił się nerwowo. Ale już za drugim czytaniem, strony przewracał i gniótł tak samo jak to i robił w wersji polskiej. Przyjęła się.
Wtedy też narodziła się myśl i dyskusja o książkach. O tym, że chcielibyśmy jak najwięcej książek posiadać w przynajmniej dwóch (z trzech możliwych: pl, en, pt) wersjach językowych. Żyrafę już mamy, teraz szykujemy się na pakiet Disney'a, bo Pappa Gringa na razie sam z tęsknotą zerka na tego Alladyna (póki co po polsku Wydawnictwa Egmont), ale i kombinuje jak tu sprowadzić taki sam pakiecik z Brazylii. Cóż, nasze regały na książki będą musiały rosnąć podwójnie razem z Małym Gringiem.
Zaczęliśmy myszkować w książkach, bo zanim Mały Gringo rozsiądzie się z Pappą przed telewizowem, to jeszcze trochę czasu minie. Mały Gringo raczej nie lubi fischer-price' owskich zabawek, może są za pstrokate, zbyt plastikowe. Natomiast książeczki... Książeczki wchodzą jak ciepłe bułeczki, nawet jeżeli największą frajdę póki co sprawia mu przewracanie stron i pukanie w książkę.
Na początku mieliśmy kilka czarno- białych książeczek dla niemowlaków (piszą na nich 3 miesiące+, i rzeczywiście mniej więcej wtedy Mały Gringo zaczął się nimi interesować), w których były rysunki zwierząt, owoców i warzyw, przedmiotów, które maluch teoretycznie mógłby znać (smoczek!). Potem przeszliśmy na kolorowe, z krótkimi historyjkami, z grubymi tekturowymi stronami, takimi jak "Owieczka szuka przyjaciół". Mały Gringo lubi się w nie wsłuchiwać, głównie ze względu na "pipipipipipi", "kokokokokokoko", albo "mumumumumumu", które i Pappa i Mamma Gringa z entuzjazmem powtarzają robiąc przy tym masę głupich min.
Od super fajnego wujka z Reichu dostaliśmy też książeczkową obracankę o kolorach Wydawnictwa Wilga. Na początku było troszkę niepewności czy sobie tych małych paluszków nie zakleszczy, gdy zielony kotek zmieni się w czerwonego kotka, ale szybko okazało się, że nie. Obracanka natomiast potrafiła mu zająć dobre 10 min świetnej zabawy (miau miau, hu hu, fru fru itd. ;). Bardzo trafiony prezent :D
Pewnego dnia Babcia Gringa kupiła mu "Krótkowzroczną żyrafę" wydawnictwa Zielona Sowa. Trochę na wyrost jeśli chodzi o wiek, no i strony wcale nie były grube i tekturowe (idealne do pukania), ale... Ale Mały Gringo się zakochał. Przepiękne, duże ilustracje, cudne kolory i zróżnicowana wielkość czcionki (czego Mały Gringo jeszcze nie rozumie, ale widzi, że coś się zmienia). Żyrafa, która nie chciała nosić okularów nawet wtedy, kiedy potykała się, wpadała do rzeki i robiła sobie wszelkiego rodzaju krzywdę, stała się naszym codziennym punktem dnia. Czasami codziennymi punktami, bo niekiedy przerabiamy "Żyrafę" kilka razy dziennie. Z tym samym entuzjazmem. A ona dalej nie chce założyć okularów.
I Pappa Gringo tak trochę żartem rzucił, że moglibyśmy mu czytać te same książki w dwóch językach. W związku z czym Mamma Gringa wskoczyła na Allegro i pomyszkowała w ofertach i za 8 zł + wysyłka znalazła w antykwariacie wersję angielską. Gdy czytaliśmy ją po raz pierwszy po angielsku, było tak jakoś... dziwnie, inaczej, nieswojo. Mały Gringo też jakby wyczuwał naszą niepewność bo co i rusz zerkał na nas i wiercił się nerwowo. Ale już za drugim czytaniem, strony przewracał i gniótł tak samo jak to i robił w wersji polskiej. Przyjęła się.
Wtedy też narodziła się myśl i dyskusja o książkach. O tym, że chcielibyśmy jak najwięcej książek posiadać w przynajmniej dwóch (z trzech możliwych: pl, en, pt) wersjach językowych. Żyrafę już mamy, teraz szykujemy się na pakiet Disney'a, bo Pappa Gringa na razie sam z tęsknotą zerka na tego Alladyna (póki co po polsku Wydawnictwa Egmont), ale i kombinuje jak tu sprowadzić taki sam pakiecik z Brazylii. Cóż, nasze regały na książki będą musiały rosnąć podwójnie razem z Małym Gringiem.
Komentarze
Prześlij komentarz