Rio de Janeiro / Copacabana, Floresta da Tijuca



11/09/2014 Rio de Janeiro

Godzina 14:00. Środek zimy, plaża pełna ludzi. Wzdłuż brzegu wciąż ktoś biegnie, spaceruje. Siłownie na świeżym powietrzu co rusz zmieniają prężących muskuły osiłków.

Wzdłuż plaży spokojnym, krótkim i niestabilnym krokiem przemieszcza się dwóch staruszków. Na pierwszy rzut oka jakieś 80+. Jeden z nich ma na plecach bliznę biegnącą przez prawy bok. Drugi  - przyklejony na brzuchu sporej wielkości okrągły plaster. Ręce złożone na plecach, skóra pomarszczona niczym sucha rodzynka. Idą. Dlaczego ten widok w ogóle mnie nie dziwi?

Może z zazdrości. Moi dziadkowie nigdy nie podróżowali. Nie chcę dla siebie takiego życia. Chcę, tak jak ci staruszkowie, do samego końca mieć chęć i siłę, nie przejmując się niczym, smakować nowe wrażenia, zapachy, miejsca.

12/09/2014

Przejażdżka autobusem. Niby niedaleko, ogród botaniczny odległy jakieś 4km. O dziwo udało się bez przesiadki.

Autobusów w Rio jest chyba tyle co mieszkańców. Numery są 3 i 4 cyfrowe, jednorazowy przejazd kosztuje tutaj 3 BRL, tj, ok. 4,2 zł. Do autobusu wsiada się frontowymi drzwiami. Zaraz za kierowcą jest barierka obrotowa, przy której siedzi sprzedawca biletów. Można go podpytać dokąd autobus jedzie, bo nie jest to wiedza powszechnie dostępna. Na przystankach nie ma nic. Zero informacji. Ani o tym jakie autobusy się zatrzymują, dokąd jadą, czy to rzeczywiście jest naprawdę przystanek. Nic. Trzeba spytać google maps, albo liczyć na szczęście. Albo jedno i drugie, bo obie metody bywają mocno zawodne.

Kierowcy są niespełnionymi rajdowcami. Zakręty czy nie, pod górkę czy z górki – pędzą jak szaleni. Ludzie kurczowo trzymają się uchwytów, ledwo trzymając pion. Być może nadrabiają w ten sposób czas, który potem spędzą w korkach. Bo jak korki się zaczną… Przez ostatnie 10 min pokonaliśmy może 100m.  

14/09/2014, niedziela, Copacabana

Na plaży tłumy. Całe rodziny, masa dzieci, par, młodych ludzi w grupkach. Na leżakach, ręcznikach, pareach (kangach!). Masa ludzkiej masy. Jedna z arterii samochodowych wzdłuż plaży jest na weekend zamykana. Wzdłuż dwupasmowej ulicy przetaczają się w tej chwili tłumy. Rowerzyści, biegacze, spacerowicze, turyści, lokalsi. Sprzedawcy wszystkiego ze swoimi terminalami VISA.

Hałas jest niezwykły. Dzieci, dorośli, krzyki, piski, szum trzaskających fal. Uspokajający odgłos wody przykrywa wszystkie dźwięki, tłumi je, oddala.

Brakuje skrzeczenia mew. A A! A A! A A! A A! A A! A A! Nie ma. Są za to gołębie. Gruchają sobie po cichutku. Nikomu nie wadząc, z pewną nieśmiałością, starają się znaleźć w drobnych ziarnkach piasku kawałek owsianego ciasteczka.

***

Floresta da Tijuca. Las w środku miasta, który pokazuje jaką dżunglą byłoby Rio, gdyby nie przyszedł tu człowiek z maczetą, zaczął karczować i wypalać. Palmy, drzewa, kwiaty, pnącza, liany. Wszystka flora jaką tylko można sobie wyobrazić upchana ciasno jedna przy drugiej. Słońce ledwo dociera do niższych partii. Dzisiaj przez środek parku prowadzi asfaltowa droga, którą można dojechać głęboko w las, w dżunglę. Ale potem…
Potem tylko ty, rozbuchana roślinność, odgłosy ptaków i wąska, wycięta wśród drzew ścieżynka, prowadząca na sam szczyt. Pico da Tijuca. 1012m wyrastających nagle w środku miejskiego zgiełku. Całe Rio – albo kompletnie płaskie, albo zupełnie pionowe. 




Rio de Janeiro, Floresta da Tijuca


W Tijuca prawie nie ma ludzi. Łącznie spotkałam tam może z 10 osób. Największy „ruch” był przy szczycie – 1 schodzący Brazylijczyk, 2 wchodzących czarnoskórych młodych chłopaków, 2 skandynawskie piękności. Na „szlaku” – jak w polskich górach. Każdy się uśmiecha, pozdrawia. Krótka wymiana zdań, spokój, poczucie wspólnoty poprzez totalne zmęczenie. Wspinaczka jest wybitnie trudna, ale w 30+ stopniach Celsjusza każdy kolejny stopień stanowi niemałe wyzwanie. Pół żartem, pół serio – część trasy przeszłam myśląc o Chodakowskiej. Tania czy też nie, pomogła mi pośrednio nie poddać się w połowie trasy i dowlec moje umęczone turystyczne ciało na szczyt. Z którego rozpościera się widok na płaskie miasto, wyrastające z niego skały, a na nich niczym pasożyty – favele. Jedna na drugiej. Mieszkanko na mieszkanku, człowiek na człowieku.
Favela – brazylijskie slumsy w środku miasta. Do niedawna policja bała się w nie wkraczać, a jedyny wgląd w to co rzeczywiście się w nich znajduje dawały satelity Google’a.

*******

Na tym kończę dzienniki z Rio. Ostatni wpis w Copacabanie pisze w moim dzienniku Sebastian, Argentyńczyk. Kilka pierwszych dni dziennikarskich sprawozdań, a potem… Podróż nabrała tempa.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Małżeństwo z Brazylijczykiem w Brazylii - procedury

Bezpieczna podróż po Brazylii

Moje wielkie brazylijskie wesele - Pousada Kumaki