Rio de Janeiro / Lapa i centrum
10/09/2014 Rio de Janeiro
Mam wrażenie, że zapomniałam o
jakiejś ważnej dacie. Czyichś urodzinach, imieninach, jakiejś rocznicy. Mija 10
dni. Po prostu mija. Nie certoli się, nie czeka, nie zastanawia czy jestem
gotowa na kolejny etap, kolejny dzień.
Naprawdę nie mam pojęcia czy jest
środa, wtorek czy piątek. Dni przeciekają przez palce, miasto wciąga, zapadam
się w nie niczym stopy w piasku, gdy stoi się na granicy wody i plaży, a fale
wyhamowują wracając w kierunku morza.
***
Dzisiaj przeszłam przez dzielnicę
Lapa i centrum. Rio jest niezwykłym miastem. Potrafi być kompletnie płaskie, a
nagle znikąd, znienacka – wyrasta w nim ogromne wzgórze. Z tego powodu mnóstwo
w mieście niekończących się schodów. Powstały też miejskie windy, wynoszące
mieszkańców na szczyty miejskich gór.
***
Lapę zaczynam od schodów wyłożonych
niezliczoną ilością mniejszych lub większych kawałków ceramiki z całego świata.
Buenos Aires, Barcelona, Paryż, Praga. Senhor Selaron, który mieszkał w tej
dzielnicy, postanowił w ramach, dzisiaj powiedzielibyśmy instalacji
artystycznej, upiększyć schody, przy których mieszkał. Używał do tego
wszelakich kawałków ceramiki. Pobita czy nie, duża, mała, kolorowa, ilustrowana… Selaron zbierał, składał, a następnie
dekorował. Spodobało się. Szary, smutny przesmyk stawał się nagle kolorowy,
radosny, wyjątkowy. Z czasem sami mieszkańcy zaczęli przywozić mu kafelki z
każdej strony świata. Stąd na schodach można znaleźć też i europejskie czy
australijskie..
Na szczycie przejścia ułożona jest
na murze flaga Brazylii.
Zaraz za flagą raj Selarona się kończy. Brudna, obskurna uliczka, góry śmieci,
domostwa, których prawdopodobnie nikt nigdy naprawdę nie wykończy. Turystyczna
kolorowa enklawa, a za nią niewidzialna granica, której lepiej nie przekraczać.
Brazylijczycy uwielbiają swoją flagę. Jest
dosłownie wszędzie. Wisi w oknach, na tarasach, jest przyklejona na
samochodach. Można też kupić pareo (kanga),
które jest po prostu jedną wielką flagą. Można je rozłożyć na piasku, obwiązać
w pasie albo założyć jak sukienkę. I nie ma w tym żadnej zniewagi symbolu
państwowego.
Rio de Janeiro, Lapa
Rio de Janeiro, Katedra
Ale w środku ten wielki klocek zachwyca. Z zewnątrz
zupełnie tego nie widać, krzyż z dachu rozciąga się na boczne ściany w postaci
witraży. Cudowna gra światła i cienia, przenikające się przestrzenie, dające
niezwykłe, mistyczne wrażenie. Człowiek siada
i czuje, że obok, że naokoło, z każdej strony, jest coś nienazwanego, coś
większego niż on sam. Banalny wniosek – liczy się wnętrze. W tym kościele na
pewno.
Jak kościół na siebie zarabia? Pobiera opłaty
parkingowe. Ogromny plac przed katedrą zastawiony jest samochodami. To przecież
centrum miasta, wiadomo, że nigdzie nie ma miejsc. A gdzie lepiej zostawić auto
niż pod kościołem?
Rio de Janeiro, Katedra
Stamtąd na
Sambodrom. Ponad 700m trybun obustronnie ustawionych wzdłuż pasażu dla
przesuwających się w tańcu szkół samby. Na końcu pasażu – coś na kształt
zwieńczenia. Mnie forma wybitnie przypomina literkę M ze znaku McDonald’s.
Co roku w karnawale, to tu dzieje się magia. A potem ta magia wychodzi na
ulice, rozlewa się, paraliżuje miasto. Porywa każdego jednego przechodnia w
sambo-epileptycznym szale.
Prawda co do kształtu z maka jest nieco inna, ale
odkryję to nieco później. Sambodrom zaprojektował światowej klasy architekt, Oscar
Niemeyer. Znany, podziwiany, uwielbiany kobieciarz. Resztę jak chodzi o
kształt, proszę sobie dopowiedzieć.
Rio de Janeiro, Sambodromo
Wzdłuż
ulicy wypełnionej sklepami i kramami z drewnem i ceramiką ruszam w kierunku
centrum, do parku Campo de Santana. Po drodze próbuje mnie uwieść stojący na
światłach kierowca autobusu. Nie wiem zupełnie na co liczył. Obejrzał się,
uśmiechnął, zatrzymał, rzucił oczkiem. I co ja mam z czymś takim zrobić? Takie
tam w Rio. Dzień jak co dzień.
W parku
mnóstwo śpiących na trawie ludzi. Tym razem nie mam najmniejszej wątpliwości,
że to bezdomni.
Para w kostiumach kąpielowych stojąc w miejskiej sadzawce przesuwa po ramionach
i plecach kostkę mydła.
W Brazylii nie używa się
mydła w płynie. Biedny czy bogaty – mydło ma być w kostce.
Ktoś mnie zapytał, czy
bezdomni w Brazylii śmierdzą. Proste pytanie. Prosta odpowiedź – nie zwróciłam
uwagi! Klimat i warunki w Rio są takie, że zawsze można się wykąpać. W parku, w
morzu. Nie, bezdomni w Rio nie śmierdzą.
Główną
ulicą, Avenidą Presidente Vargas, powoli zmierzam do ścisłego centrum. Powoli,
bo Avenidą w zasadzie nie da się przejść. Jest godzina 14:00, tłum po przerwie
na lunch napiera w każdą stronę. Szerokość dość pokaźnych rozmiarów chodnika
bardzo się zmniejsza – z każdej strony stoją stragany, budki, prowizoryczne
punkty sprzedaży i usług wszelakich. Woda z kokosa, soki ze świeżych owoców –
marakuji czy pomarańczy, prażone orzechy, słony i słodki popcorn, małe batoniki
wszelkiego sortu…. Słowem – przekąskowy raj.
Przy wejściu
do portu, gdzie sprawdzam ceny promów płynących do Niterói, zaczepia mnie jakiś
gość i po angielsku pyta czy wiem, że budynek portowy był kiedyś teatrem.
Zbywam go i chowam się w pobliskim muzeum, Paco Imperial. W 1888
księżniczka Isabela podpisała tam traktat znoszący niewolnictwo. Dzisiaj mieści
się tam m.in. tymczasowa wystawa prac Oscara Niemeyer’a, który uważany jest za
największego brazylijskiego architekta.
Prac jest
mnóstwo, ale najbardziej uderzające są jego szkice. Mocna, silna, nigdy-prosta
kreska. A obok zdjęcie realizacji. Jota w jotę przeniesiona w rzeczywistość
grafika ze szkicu. Nie ma możliwości, żeby pomylić Niemeyer’a z kimkolwiek
innym. To musi być on, to muszą być jego falujące budynki.
W muzeum
wśród cytatów znajduję też ten:
"Nie interesują mnie kąty proste ani wymyślone przez
człowieka linie proste, sztywne i bezduszne. Interesują mnie krzywizny,
zmysłowe i swobodne, takie, jakie spostrzegam w górzystych krajobrazach mojej
ojczyzny, meandrujących rzekach, falującym morzu i ciele kobiety, którą
kocham".
Jedną kobietę Niemeyer kochał 75 lat. W
okolicach setnych urodzin ożenił się ponownie. A potem pojechał do swojej
pracowni i narysował jeszcze parę szkiców. Mając ponad 100 lat on nadal
projektował!
W trakcie
spaceru po salach dostrzegam kątem oka tego samego gościa, który chciał mi
opowiadać o budynku w porcie. Tym razem zaczepia po francusku pewną parę. Pyta
ich czy znali Niemeyer’a wcześniej, zanim przyjechali do Brazylii. No jak można
nie znać???
***
Poprzedniego
dnia w forcie dowiedziałam się, że batalion wojsk brazylijskich w ’43 roku
dołączył do aliantów we Włoszech. Patrząc na rozmiary pomnika Ofiar II wojny,
można by stwierdzić, że są z tego bardzo dumni. Żołnierzy poleciało niewielu,
ale Brazylijczycy pamiętają. Monument jest naprawdę ogromny. Na dachu
znajdującego się pod nim muzeum płonie pamiątkowy wieczny ogień. I wszędzie żołnierze.
Zerkają na mnie spod swoich stalowych hełmów. Coś podejrzewam, że dawno nikogo
tu nie było. Zbłąkana Poleczka.
Rio de Janeiro, pomnik żołnierzy poległych w II WŚ
Stamtąd
metro i do domu. Szybkie przebranie w strój kąpielowy i 10 dobrych minut
chłodzenia stóp w zimnej wodzie na Copacabanie. Wakacje są takie męczące!
***
W
mieszkaniu, w którym wynajmuję pokój
mieszka jeszcze Argentyńczyk Sebastian, Holenderczyk Kim i Marina, Brazylijka z
Sao Paulo. Wszyscy są nietutejsi. Najkrócej jest tu Marina, przyjechała 3
tygodnie temu. Spędziliśmy wieczór na rozmowach o niczym, a około 22 poszliśmy
z Kimem pobiegać wzdłuż plaży. My we dwoje i cała masa Brazylijczyków. 22h to
taki biegowy „rush hour” w Rio, choć biegowy szał trwa praktycznie cały dzień. Cały
czas pełne są boiska do siatkówki plażowej, a do stacji „siłowni na świeżym
powietrzu”, które ustawione są co ok. 500m wzdłuż plaży- trzeba stać w kolejce. O 2 w nocy na boiskach
do piłki nożnej nadal trwają rozgrywki. Miasto nie śpi.
Po raz pierwszy
skorzystałam z Air b’n’b - serwisu, w którym właściciele mieszkań mogą wynająć
np. łóżko albo pokój w swoim domu. Bardzo sprawny system. Pokój w Copacabanie
wynajęłam za pieniądze porównywalne z ceną łóżka w wieloosobowym dormitorium w
hostelu.
O 23h na
rogu Avenida de Nossa Senhora de Copacabana siadamy na hokerach barowych i
zamawiany sorbet z acai, bananem i granolą. Potem szybki prysznic i wreszcie
spać.
***
Nie wiem
co będzie jutro. Gdzie pójdę czy pojadę. Może będę wylegiwać się na plaży, może
pojadę dalej w miasto , schodzić kolejne miejskie kilometry. Może.
Nie wiem.
Po co mi wiedzieć?
Jutro,
cokolwiek to będzie za dzień, jutro się pomyśli.
Komentarze
Prześlij komentarz